sobota, 16 stycznia 2016

Dwa bratanki


Zdaniem intelektualisty i opozycjonisty Gáspára Miklósa Tamása Victor Orbàn zaangażował się w działania węgierskiej prawicy głównie dlatego, że wśród polityków tej opcji nie było innych talentów, które mogłyby go przyćmić (GW 9-10.01.16)

 

Na lewicy – przeciwnie, trudno byłoby mu się przebić. Jeśli rzeczywiście – co również pada w rozmowie z Tamàsem, prawdziwe są wypowiedzi Orbàna, że chodzi mu wyłącznie o władzę, wszystko jedno z której strony legitymowaną,  to mamy do czynienia z niezwykle niebezpieczną sytuacją, kiedy poczynania i realizacja ambicji jednego człowieka o – przynajmniej początkowo – chwiejnym ideologicznie kręgosłupie, zdołały zdominować system polityczny całego kraju. Bo, jak podkreśla Tamás, odmówić Victorowi Orbànowi wyjątkowego talentu politycznego nie sposób. Jego skuteczność zaskakuje, momentami nawet imponuje. Choć w wypowiedziach mieszkającego w Budapeszcie węgierskiego intelektualisty i dysydenta knującego po „małych, zaniedbanych barach i klubach” czasownik imponować z rzeczownikiem Orbàn nie idzie w parze.  


Również z wielu rozmów przeprowadzonych przeze mnie z węgierskimi praktykami i teoretykami kultury w Budapeszcie i w Krakowie w 2014 i 2015 wyłania się obraz kraju, w którym nie ma nadziei na zmianę. Opozycja jest słaba, podzielona, wręcz symboliczna. Fidesz i Jobbik przodują w sondażach. Na poziom świadomości przekłada się to w praktyce: kilkuletnie dziecko jest w stanie odpowiedzieć na pytanie gdzie przebiegały granice Wielkich Węgier zanim bezwzględni sąsiedzi rozgrabili mocarstwo. Nota bene – rozgrabili na mocy traktatu z Trianon w 1920 roku, w wyniku rozpadu monarchii austro-węgierskiej. Cóż, okres odzyskiwania niepodległości i narodzin wielu państw europejskich nigdy nie był dla węgierskiej prawicy dobrym powodem, żeby porzucić poczucie krzywdy wyrządzone Wielkim Węgrom przez historię. W rozmowach z mieszkańcami Budapesztu wyczuwało się niewątpliwą niezgodę na istniejący stan rzeczy wyrażaną bardziej lub mniej stanowczo. Smutek, rezygnacja i jakiś rodzaj zażenowania przenikały ich wypowiedzi na wskroś.


No ale jakoś trzeba żyć, pracować. Jakoś sobie radzić. Zwłaszcza jeśli nie ma się ochoty należeć do partyjnych struktur, co uniemożliwia wykonywanie niektórych zawodów, np. nauczyciela. Wystarczy sięgnąć pamięć kilkadziesiąt lat, mieliśmy to przecież w PRL-u. Trzeba zatem szukać zleceń, korzystać z możliwości, jakie dziś oferują środki europejskie, bo przecież Węgry są w Unii. No i można wyemigrować.
I być może sytuacja Węgrów nie powróciłaby tak wyraźnie jako temat moich intensywnych refleksji (któremu towarzyszy trochę przerażenie, a trochę jednak jakby niedowierzanie, że to się naprawdę dzieje w Europie AD 2016), gdyby nie sytuacja Polaków po ostatnich wyborach parlamentarnych. I gdyby nie fakt naszego narodowego zbliżenia z Orbànem przy gulaszowej i kiełbasie. 


To budujące mieć kompana, kogoś, kto nas wspiera, kto podobnie jak my, czuje się nierozumiany, atakowany. I – podobnie jak my – nie daje się osaczyć, zdominować, będzie walczył do końca o własną tożsamość, o każdą piędź ziemi. Tym lepiej, jeśli to jest ktoś, kto, w przeciwieństwie do nas, ma już pewną praktykę, wypracowane techniki, uporządkowane narzędzia kontroli. Z takim kompanem z przyjemnością zasiądziemy do stołu i może nawet wysłuchamy kilku dobrych rad, choć w zasadzie i bez podpowiedzi całkiem nieźle nam idzie.  
W końcu sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz