By Polskie
Nagrania Muza, Pronit (Private archiv of Filipinki band) [Public domain], via
Wikimedia Commons.
|
Powstały przed Beatlesami, zakończyły karierę po nich. Któż nie słyszał o Filipinkach, pierwszym w Polsce girlsbandzie założonym w 1959 roku, na długo przed tym zanim w naszym kraju zaczęto powszechnie używać tego określenia.
Tysiące sprzedanych płyt, nowoczesne brzmienia, międzynarodowe
trasy koncertowe i sesje modowych marek - wszystko to dość niezwykłe biorąc pod
uwagę czas i miejsce akcji, czyli rzeczywistość głębokiego PRL-u. Filipinki
przestały istnieć zanim się urodziłam, a jednak doskonale zapamiętałam
wrażenie, jakie robiły na mnie ich nagrania, imponująco współbrzmiące alty i soprany,
a może przede wszystkim wizerunek młodych, eleganckich dziewczyn w stylizacjach z lat 60., w strojach Dany
i Mody Polskiej.
Filipinki, początkowo zespół Technikum Handlowego w Szczecinie, to
jedna z ikon tego miasta. Na spotkanie zorganizowane w Muzeum Przełomów wybrałam
się z przyjemnością, szczególnie wobec zapowiedzi obecności artystek. Wydarzenie
prowadzone przez Marcina Szczygielskiego, autora publikacji poświęconej
zespołowi (a prywatnie syna jednej z Filipinek), przebiegało w miłej atmosferze
dobrze przygotowanego spotkania. Panie chętnie wracały do wspomnień, opowieść
płynęła wartko: o miłości do muzyki, o młodości, o marzeniach, o podróżach. I
choć stwierdzenie takie nie padło wprost z ust żadnej z nich, z historii tych wyłaniał
się również nieco inny, melancholijny, a nawet smutny obraz. Te młode, zdolne dziewczyny,
chcące jedynie realizować swoje pasje i „coś przeżyć”, były również doskonałym
narzędziem wizerunkowym naszej demokracji ludowej. I co istotne, nie generującym
przy tym znacznych kosztów.
Nagle, po około trzech kwadransach od rozpoczęcia wydarzenia,
pojawiła się ekipa telewizyjna. Pani redaktor krokiem sugerującym dyskrecję przeszła
przez salę stawiając przed zaproszonymi mikrofon, a podążający za nią pan operator
zaczął krzątać się w wąskiej przestrzeni próbując ustawić kamerę najpierw z
prawej, a później z lewej strony. Podjęłam w myślach próbę racjonalizacji tego
dziwnego zabiegu starając się jednocześnie nie tracić koncentracji na meritum spotkania;
chwały takie spektakularne spóźnienia mediom nie przynoszą, choć pozytywna aura
spotkania pozwoliłaby zignorować ten fakt. Jednak prawdziwy powód tych opóźnionych
medialnych przygotowań poznaliśmy 20 minut później, kiedy to ku zaskoczeniu zgromadzonej
publiczności prowadzący przerwał rozmowę zapowiadając niespodziankę, którą
okazało się być pojawienie się pana wicemarszałka. Nastąpił nagły zwrot akcji. Organizatorzy
stanęli na baczność. Rozbłysły światła kamer. Jak z podziemi wyrosły bukiety
kwiatów. Przedstawiciel władzy rozpoczął przemówienie w języku okazjonalnie-urzędowym,
który do dotychczasowej, swobodnej atmosfery spotkania miał się jak kwiatek do
kożucha. Oznajmiono przyznanie Filipinkom Honorowych Odznak Gryfa
Zachodniopomorskiego.
Opuściłam salę nie doczekawszy dalszej części opowieści
zespołu ani prezentacji nagrań archiwalnych. Poczułam się zażenowana absurdalnym
zaburzeniem porządku wydarzenia. Żeby nie było wątpliwości, serdecznie gratuluję
Filipinkom odznaczenia. Nie rozumiem jedynie dlaczego przedstawiciel urzędu
wszedł na scenę w blasku kamer w połowie rozmowy prowadzonej z bohaterkami spotkania,
ewidentnie odbierając im show. Odniosłam smutne wrażenie, że mimo iż minęło pół
wieku, dla Filipinek i sztuki jako takiej niewiele się zmieniło. W świetle
kamer, wczoraj czy dziś, zbyt często pozostaje ozdobą władzy.