wtorek, 21 czerwca 2016

Obrazek dźwiękowy z centrum śródmieścia



Fot. J. Szczepanik, pasaż Lucerna, Praga



Od kiedy zamieszkałam w centrum śródmieścia moją ulubioną porą roku stała się mroźna zima. Jeśli lato, albo inny ciepławy okres,  to zdecydowanie dni deszczowe, im intensywniejsze opady, tym lepiej.  To jedyny czas, kiedy zza okien mieszkania na drugim piętrze, obojętnie z której strony budynku,  nie dobiegają dzikie wrzaski dzieciaków w ciągu dnia i basy prawdziwych mężczyzn spożywających piwko od pory wieczornej do późnych godzin nocnych.  



To nie do końca prawda, że w dzisiejszych czasach dzieci siedzą przed komputerami zamiast bawić się na podwórku. Wygląda na to, że przynajmniej te, z częściowo zrewitalizowanych osiedli w centrum śródmieścia, komputerów nie mają. Zanim nie oddano do zamieszkania sąsiadujących z ich kamienicami budynków, nie miały też placu zabaw. Teraz plac zabaw jest,  ale okazuje się być mało atrakcyjny w porównaniu z ledwo posadzonymi krzaczkami, które można tratować, i drobnymi kamieniami mającymi zdobić, czy też chronić chodnik przylegający do elewacji budynku, które można wydłubywać i rozrzucać po podwórku. 


Dźwiękowo najbardziej uciążliwe są dziewczynki. Potrafią osiągnąć częstotliwość zbliżoną do nietoperzy. Chłopcy niewiele im ustępują, też mają swoje audio-atuty.  Pomiędzy nowymi zabudowaniami, gdzie wciąż jeszcze jest mało zieleni, dźwięk rozchodzi się pięknie, nie natrafiając na żadne bariery. I tak od coraz dłuższych popołudni wiosennych do coraz krótszych jesiennych, przez okres dni wakacyjnych od poranków do zmierzchów do - od niedawna z utęsknieniem wyczekiwanej  przeze mnie – zimy. 


Oczywiście problemem nie jest to, że dzieci zamiast grać na komputerze, biegają po podwórku. Popieram. Będą zdrowsze, że o budowaniu komunikacji z rówieśnikami nie wspomnę. Problemem jest sposób komunikacji polegający na coraz głośniejszym, jednoczesnym wygłaszaniu swoich racji, co zawsze kończy się przekrzykiwaniem się, a w przypadku dziewczynek - wspomnianym, jednostajnym piskiem o najwyższych rejestrach. 


Wygląda na to, że to kwestia sposobu wychowania, zgodnie z którym taki rodzaj argumentacji jest normą. I nie ma im się co dziwić. Wystarczy wsiąść do tramwaju czy pociągu, żeby być świadkiem głośnej rozmowy telefonicznej osoby dorosłej, której do głowy nie przyjdzie, że w miejscu publicznym może to komuś przeszkadzać i że swoją specyficznie rozumianą wolnością osobistą narusza przestrzeń dźwiękową innych. To kwestia kultury i wyczucia, których często brak dorosłym, skąd więc miałyby się wziąć u dzieci? 


Taka refleksja w noc przesilenia. Zima, szczęśliwie, coraz bliżej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz