fot. J.Szczepanik |
Chłód gospody U Kalicha przyjemny po tym mieście, w którym człowiek, jak w Hiszpanii, przemyka cieniem. Knedliki jadał tu podobno Vaclav Havel i Jacques Chirac, a Szwejk stworzony przez Haška umawiał się na piwo. U Kalicha, po wojnie, o 6. wieczorem.
Przydymione
światło żyrandoli i pożółkły od dymu sufit hali z drewnianymi stołami, na
których stoją duże szklane popielniczki. Na ścianach przesiąkniętych historią klimatyczne
rysunki z tekstami z Haška.
Tylko disco z lat 90. jakby z innego świata. Starszy brzuchaty kelner, z którym
nie można dyskutować co do wyboru jednego z pięćdziesięciu wolnych stolików,
wygląda jakby pamiętał czasy Szwejka. Wyraźnie czuć atmosferę absurdu, jaka
towarzyszyła zmobilizowanym do carskiej armii przeszło sto lat temu. Člověk by chtěl být gigantem, a je hovno, napisano na
ścianie.
Istnieje autobus, który jedzie z Pragi do Nysy. Wyrusza ze
stolicy codziennie o tej samej porze i po sześciu godzinach jest na miejscu. Po
kolejnych kilkunastu dociera do punktu docelowego, którym jest Kołomyja na
Ukrainie. Wszystko to wygląda dość logicznie, dopóki człowiek nie zechce udać
się w przeciwnym kierunku. Wtedy autobus przeistacza się w tajemniczy byt, który
pojawia się jak widmo, a wcześniejszy zakup biletów jest absolutnie wykluczony.
Jedna z pań w biurze przewoźnika pomogła mi zrozumieć ten fenomen. Wyjaśniła uprzejmie
po czesku, że to z powodu polsko-ukraińskiej granicy. Margines oczekiwania w
miejscowościach znajdujących się na trasie do Pragi to pięć do dziesięciu
godzin. Ale nie, podróżni nie pozostają zdani na samych siebie. Pomyślano i o
udogodnieniu. Jest nim zapisany na kartce w biurze przewoźnika numer telefonu do
P. Špaćka. Po prostu dzwoni się do P. Špaćka i licząc na posiadanie jakiegoś wspólnego
z P. Špaćkiem języka obcego, ustala się aktualne położenie autokaru i planowany
czas przyjazdu do Nysy.
W naszej wygodnej Europie odzwyczailiśmy się od paszportów i
trudnego do przewidzenia czasu oczekiwania na granicy. Swoją drogą, strach
pomyśleć, co stałoby się z tymi wszystkimi pracowitymi celnikami polskimi i ukraińskimi,
gdyby nagle zlikwidowano im granice. To byłby koniec. Rozczarowania, złamane
kariery, depresje. Reakcja jednostki na odebranie jej często jedynej władzy, jaką
posiada. Groza po prostu.
I zjeżdża stopniowo z krzesła opuszczony Szwejk z masy
papierowej przycupnięty przy nieużywanej szafie grającej specjalnie dla
turystów w gospodzie U Kalicha. I do głowy by mu nie przyszło, że niespełna 100
lat później tak się cała ta Europa Środkowa przeorganizuje. Člověk by chtěl být
gigantem, a je hovno.
Wpis dedykuję mojej kochanej Mamie, która chętnie wybrałaby
się do Pragi, ale trochę się waha, czy aby odnajdzie z P. Špaćkiem wspólny
język.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz